#1 2008-08-20 14:52:33

Ashe

Radavent

Zarejestrowany: 2008-04-07
Posty: 379

Crusander - "Preludium"

„Z krwi mojej plugawy pomiot,
z krwi twojej czarcie nasienie.
Ból i klęska na imię twoje,
na dom twój i popleczników twoich.
Z duszy ostatni na wieki się zrodziwszy,
na padole łez bieg oznaczy.
Przeklęte nasienie łoża twojego,
pierworodny potomek króla krwawego.
Na bogów blady padnie strach,
gdy cichym zrządzeniem losu
przybłędą zwany w tajemny sposób
na wieki dopełni smutną gorycz losu.
Ukrytą wieść na przestrzeń czasu
wtrąciwszy w głąb czeluści,
na czarcie dno otchłani
niejedną duszę los okrutny zrani.
A w czasie swoim powstanie
i za krzywdę zapomnianego rodu swego
odbierze po stokroć z bólu własnego.
Ten co rozproszone zjednoczy
i na świat mrok ponownie wtłoczy.
Decyzją nieświadomą kurtyna zapadnie
i skona co na dnie duszy świadomej
czaiło się szkaradnie.
Na śmierci i zapomnienia chwałę,
na bólu i samotności modłę,
na cicho zemsty nutę graną…
Po stokroć z bólu swego odbierze…
Mrok skrywa swoją wieżę…”

Proroctwo Anioła Kłamstw



















„Preludium”

    Wieśniak cuchnął jak łajno w którym zapewne mieszkał. Generała mdliło od samego jego widoku, a musiał jeszcze słuchać i wąchać słów tego niemytego wisiura. Czuł, że od tego odoru, który wdychał od kilku godzin, wykręcają mu się wnętrzności. Jak ta hołota to znosiła? Najwyraźniej ci ludzie, jeżeli można było ich nazwać ludźmi, zdążyli przystosować się do swoich swojskich klimatów i nie zauważali powalającej wręcz aury, która ciągnęła się a nimi jak smród za przegniłym truposzem.
    - No mówi przeta – zaczął wieśniak, a strażnik stojący najbliżej omal nie zwrócił skromnego posiłku, kiedy dotarły do niego wyziewy z paszczy pełnej gnijących już zębów – Lecił tako jako dziwacznie, ni to prysto, ni to bokym… Tak lecił i lecił aż tu jak nie pizdnąl o tym skałę! – uderzył pięścią w dłoń imitując zderzenie – Błysło, hukło, patrza a tu statyk ten wasz jaśnie panie w kawałach się po ziemi wala. No to ja zara babę swoją wołam i mówia że trza się by rozglądnąć, czy kto tam jakimś cudem nie ocalony został. Ale baba jak to baba. Zaraz boga wzywać i lamenty swoje odstawiać. No tom ją przez łeb pizdnął, kopa zasunął…
    - Proszę, nie interesują nas tak dogłębne szczegóły. – przerwał mu generał nachylając się do przodu i zaglądając wieśniakowi prosto w oczy – Mów dokładnie co widziałeś przed wypadkiem. Był jakiś opar?
    - Opar? A co to jest tym opar jaśnie panie?
Folken westchnął i zwiesił głowę. Słuchał tych bredni już od godziny i czuł, że kolejna może się skończyć nieplanowaną wizytą w wychodku, które swoją droga nie wyglądały lepiej od ich właścicieli.
    - Dym, ogień, coś takiego. – zaczął znowu – Widziałeś dym lub ogień?
Wieśniak patrzył na niego jak osłupiały przez długą chwilę, aż wreszcie przełamał się i zaczął znowu swój monolog.
    - No widzioł ja ogyń, widział. Całą kupę ognia jaśnie panie! – zerwał się z krzesła i wyrzucił w bok ręce zakreślając niedokładne koło – Taaaaaaka ogynia kupa panie, taka! Jak rybnył o skyłe to ogynia wszedzie, łoj wszędzie, aż się baba przelekła i pisków swoich odstwi…
    - Przed zderzeniem, nie po… Widziałeś ogień przed zderzeniem? Ogień, dym, coś dziwnego?
Wieśniak znowu zamyślił się. Folken uśmiechnął się lekko patrząc jak ta imitacja człowieka wytęża swój nikły umysł starając się czegoś w nim się doszukać. Myślał najwyraźniej bardzo intensywnie, aż zmarszczyło m się czoło i zaczął się pocić. Uformował z ust mały Dziubek i trwał w takiej pozycji ze spuszczonymi rękami. Wreszcie doznał oświecenia.
    - Niiii jaśnie panie, dopiro jak pizdyn w tą gy…
    - To wszystko, możesz się odmeldować. – Folken odwrócił się do niego plecami i podszedł do okna. W szybie zobaczył jak chłop gapi się na niego oniemiały z otworzonymi nadal ustami. Mijały kolejne minuty a on nadal tam siedział wypełniając pokój swoim urzekającym odorem i najwyraźniej nie wiedział czego Folken od niego chce. Wreszcie jeden ze strażników lekko trącił do drzewcem włóczni, a kiedy chłop na niego spojrzał ten wskazał mu drzwi i mruknął coś pod nosem. Folken nie usłyszał, ale wieśniaka najwyraźniej nagle olśniło, bo wstał i skierował się do drzwi. Zatrzymał się jeszcze w drzwiach, odwrócił i nieznacznie skłonił. Generał omal nie wybuchnął śmiechem widząc tą kudłatą kupę wszy i wszelkiego innego robactwa nieudolnie starającą się zachowywać nakazy etykiety. Wreszcie chłop zniknął w korytarzu. Chwilę potem Folken zauważył go przez okno – ledwo wyszedł z budynku już otoczyła go za wszystkich stron chmara obdartusów, najwyraźniej wypytując o szczegóły, bo przyciskali się do niego a on tylko gadał i gadał.
    Folken odwrócił się od okna i skinął na pierwszego strażnika. Ten skłonił się lekko i zniknął w drzwiach i zjawił się po chwili niosąc małe zawiniątko wielkości zaciśniętej pięści. Chociaż nikłych rozmiarów, pakunek wydawał się być niezwykle ciężki, co odzwierciedlał wyraźny trud, z którym żołnierz dźwigał zawiniątko. Położył go na stole naprzeciwko generała. Folken skinął głową, a obaj strażnicy jak na sygnał zasalutowali i wyszli.
Odczekał chwilę, aż ucichną kroki strażników i odchylił lekko skórzane zawiniątko. Mały kryształ błysnął gwałtownie błękitnym światłem po czym stał się zimny i matowy. Generał odchylił całkiem materiał i spojrzał na minerał. Na pierwszy rzut oka był to zwykły kawałek skały, jakich wiele można znaleźć w pierwszej lepszej przydrożnej jaskini, chociażby jednej z tych które karawana mijała po drodze. Dopiero po chwili można było dostrzec małe, niewidoczne od razu, runy leniwie pełzające po gładko oszlifowanej powierzchni minerału. Raz na jakiś czas któraś z nich mrugała do Folkena, po czym gasła a jej miejsce zaraz zajmowała kolejna dryfująca po nieokreślonej osi. Generał przez chwilę jeszcze patrzył na niespotykany szlif, wreszcie wyciągnął rękę i przejechał palcami po gładkiej powierzchni. Pod wpływem dotyku magiczne znaki na chwilę poczerwieniały, zatrzymały się w miejscu i wreszcie zmatowiały.
    - Dzień pierwszy. Żadnych szczegółów dotyczących katastrofy. Jak do tej pory nie znaleziono żadnych konkretnych informacji dotyczących ani przyczyn, ani o ocalałych. Ekspedycja rozpoznawcza nie infiltrowała jeszcze wnętrza wraku. Z pobieżnych badań otoczenia wynika, że katastrofy nie spowodowały warunki pogodowe ani pobliskie góry, wbrew wczesnym przypuszczeniom. – zamilknął na chwilę i spojrzał przez okno na podekscytowany tłum w dalszym ciągu toczący się przed budynkiem – Jutro zamierzam sam udać się na miejsce katastrofy i przeprowadzić wnikliwe badania. Ten nowy mag, nie pamiętam jak mu tam, stwierdził, że ma mi coś ważnego do pokazania i coś ciekawego, jak to ujął, do opowiedzenia. Oby tylko znowu nie gadał o tych ich tajnych instrumentach, czy co to tam jest…
    Oderwał dłoń od kamienia. Runy znowu błysnęły i powróciły na powierzchnię minerału. Folken zawinął go dokładnie w materiał i odłożył na pobliską półkę. Pstryknął palcami i odczekał chwilę. Zgodnie z oczekiwaniami żołnierz zjawił się po chwili, skłonił się i zabrał zawiniątko. Generał na chwilę odwrócił wzrok, a kiedy ponownie spojrzał na półkę po kamieniu nie było już śladu, a strażnik znikał właśnie w drzwiach. Stał tak chwilę nasłuchując, ale oprócz cichych kroków na schodach nie dosłyszał niczego niezwyczajnego. Westchnął i zszedł na dół, zdejmując po drodze z wieszaka prosty diadem. Pośpiesznie założył go na głowę i uaktywnił zawartą w nim magię. Świat przez chwilę zamigotał. Kiedy wzrok wrócił do normy generał wyszedł na zewnątrz uważając, aby nie wpaść przypadkiem na któregoś ze stłoczonych przy drzwiach wieśniaków. Zaklęcie niewidzialności zawarte w diademie było już stosunkowo słabe i wystarczyło lekkie dotknięcie, aby zostało rozproszone. Manewrował dłuższą chwilę pośród pchającego się tłumu, wykorzystując całą zręczność, którą dysponował. Wreszcie stanął za nimi oddychając lekko.
    Podciągnął na chwilę diadem ukazując się przez ułamek sekundy stojącemu przed nim żołnierzem, wystarczająco długo, aby ten skinął głową, odwrócił się i ruszył przed siebie w kierunku stajni. Folken poszedł za nim trzymając się jak najbliżej pleców mężczyzny.



                *****************************


    Grzebanie w zgliszczach, wśród odrażającego smrodu spalonego metalu i zwęglonych ciał, zdecydowanie nie było czymś, wykonując co Stigil mógł się czuć spełniony. Elf siedział okrakiem na zwalonym pniu znudzonym wzrokiem raz po raz badając wrak i od czasu do czasu wysyłając swoim podwładnym mentalny impuls z informacją, który fragment mają przeszukać. Zadanie było o tyle łatwiejsze, że cały statek jeszcze przed ich przybyciem zamienił się w kupę bezwładnie porozrzucanego po ziemi gruzu – nie trzeba było zagłębiać się do niższych poziomów, gdyż zrównały się one z górnymi, te zaś z poziomem trawy. Raz na jakiś czas natykali się na zwęglone zwłoki kogoś z załogi, lub przynajmniej ich fragmenty. Do tej pory Stigil doliczył się dziesięciu trupów zachowanych w pierwotnym stanie i kilku tuzinów poszatkowanych fragmentów ciał. Mimo, że pod nim rozciągało się coś, co normalny człowiek nazwał by horrorem, jednak Stigil cieszył się w duchu, że to nie jemu przypadnie w udziale składanie tych nieszczęśników w całość. Oj tak, nekromanci będą mieli radochę, pomyślał.
    Zgodnie z jego przypuszczeniami statek rozbił się o górę, ruchem wirowym runął w dół, uderzył z impetem w ziemię ryjąc w niej głęboki rów. Fragmenty latającej konstrukcji rozleciały się na wszystkie strony i teraz prawdopodobnie walają się w promieniu wielu kilometrów. Obszar do zbadania był więc bardzo duży, a Stigil nie dysponował wystarczającą liczbą ludzi do tak szeroko zakrojonych poszukiwań. Jego oddział składał się z ledwo szesnastu żołnierzy, do przeprowadzenia szczegółowych badań potrzebowałby dziesięć razy tyle, ale braki w armii najwyraźniej stanowiły problemy nie tylko w jego oddziale. Od kiedy na wschodzie trwała ta przeklęta wojna mało któremu dowódcy nie brakowało rąk do pracy. Jedyne co pozostawało elfowi to ucieczka do własnych magicznych talentów. Chociaż wydawała się potężna, to także ona powoli zaczynała słabnąć. Niedługo będzie musiał rozproszyć zaklęcie wieszczące i przygotować kilka kolejnych, co na pewno potrwa kilka godzin.
    Zmrużył lekko oczy opierając głowę na dłoni. Był już zmęczony tym całym zamieszaniem, chciał wrócić do tego obdartego miejsca, które było jego domem i zwalić się na niewygodne łóżko.
    - Co znowu? – krzyknął do żołnierza, który machał do niego ręką – Mówiłem przecież – trupy składać pod wzgórzem!
    - Chyba powinien pan to jednak zobaczyć sierżancie! – odkrzyknął żołnierz
Klnąc pod nosem skoncentrował się na odpowiednich wersach zaklęcia i po chwili stał przed mężczyzną. Żołnierz skinął głową i ukucnął odgarniając kawałki zniszczonego metalu. Tak jak oczekiwał ujrzał kolejne zwęglone ciało przygniecione kawałkiem konstrukcji. Jednak było w nim coś wyjątkowego, coś, co go zaniepokoiło. Przykucnął i bacznie przyjrzał się zwęglonej twarzy kobiety, ostrożnie dotykając skóry na jej policzku. Wbrew oczekiwaniom nie rozsypała się ona w popiół. Wydawała się sztucznie uformowana, jakby nie była prawdziwa. Elf przygryzł wargi myśląc intensywnie. Wreszcie sięgnął do zawieszonej przy pasie sakiewki i wyciągnął mały zielony flakonik. Ostrożnie odkręcił nakrętkę i wylał zawartość na ciało kobiety, uważając, aby nie rozlać ani kropli. Odczekał kilka chwil, aż rozpoczęła się transformacja.
    Zgodnie z oczekiwaniami kobieta gwałtownie skurczyła się, zwęglona skóra odpadła ukazując szarą łuskowatą powierzchnię, będącą prawdziwą powłoką stwora. Oczy rozszerzyły się, białko zostało jakby zassane przez żółć która wypełniła cała powierzchnię rozmazanej bańki. Źrenice zwęziły się do pojedynczych szparek, usta wydęły się ukazując dwa rzędy krótkich kłów. Uszy stały się spiczaste i oślizgłe, dłoń zamieniła się w trójpalczastą łapę zwieńczoną długimi pazurami.
    - Doppelganger. – stwierdził żołnierz – Czyli jednak…
    - Trzeba natychmiast sprawdzić resztę znalezionych ciał. „Wszyscy do mnie!” – krzyknął w myślach do wszystkich swoich żołnierzy, jednocześnie wyjmując z magicznej sakiewki kilka tuzinów identycznych butelek i wysyłając dokładne instrukcje do każdego ze swoich podwładnych. Sam zerwał się na nogi i podbiegł do pierwszego z brzegu ciała wyciąganego właśnie przez kolejnego żołnierza. Bez słowa wylał płyn na skórę trupa i nie czekając na efekty pobiegł dalej. Krzyk przerażonego mężczyzny potwierdził jego przypuszczenia.
    Dwie godziny później stał nad ponad dwudziestoma ciałami sobowtórniaków, a jego ludzie nadal doszukiwali się kolejnych trupów, każdego polewając magicznym płynem i obserwując zawsze tą samą reakcję.
    - Co jest do ciężkiej cholery? – potarł czoło ocierając krople potu – Wszyscy to sobowtórniaki, więc gdzie są prawdziwi żołnierze? – opadł na zwalony konar niedowierzając temu co widzi. Miał przed sobą resztki statku pełnego doppelgangerów, w którym nie było żadnego żywego człowieka, przynajmniej nie było w czasie zderzenia. Wątpił jednak, aby te tajemnicze stworzenia chciały z własnej woli poświęcić się dla kogoś lub czegoś, a szczególnie już nie dla ludzi i elfów. Nagła myśl przemknęła przez jego głowę wywołując drętwotę całego ciała. „Nie, niemożliwe, zwyczajnie niemożliwe…” Ręka sama zamachała w powietrzu, palce uformowały szereg magicznych znaków, który zawisł przed nim niczym tarcza. Runy przez chwilę błyszczały, aż wreszcie eksplodowały pokrywając cały obszar w zasięgu jego wzroku białym pyłem powoli opadającym na ziemię. – NIE! – ryknął nagle rzucając się do przodu – UCIEKAĆ!
Najbliższy żołnierz spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem nadal ciągnąc za sobą poszarpane zwłoki doppelgangera. Sekundę później eksplozja rozdarła go na pół wyrzucając wysoko w powietrze. Stigil wrzasnął, mimowolnie zasłaniając twarz rękami i rzucając się do tyłu, za ułożone w rzędzie sobowtórniaki. Siła wybuchu rzuciła go na ziemię, fragmenty wirującego metalu rozszarpały skórę i mięśnie nogi. Ryknął z bólu, kiedy kolejne impulsy bólu rozdzierały jego ciało w panicznej ucieczce. W dole za nim cały statek pokryła jasna poświata, wiatr zamarł, całe powietrze zostało magicznie zassane. Elf resztkami świadomości rzucił zaklęcie otwierające międzywymiarowy portal. Wskoczył w niego dokładnie w chwili, kiedy cały świat eksplodował. Runął na twardą ziemię omal nie wpadając pod kopyta jeźdźca. Koń stanął w dęba i runął do tyłu wyrzucając Folkena w powietrze. W tej chwili z pobliskiej doliny w niebo wystrzelił słup ognia roztrącając chmury na boki. Przerażający huk przetoczył się po okolicy, hordy przerażonych ptaków wystrzeliły z drzew zrywając się do panicznej ucieczki.
    - Pułapka – ryknął mag do zdezorientowanego generała – To nie byli ludzie!





*****************************



    Stojąc na szczycie wzgórza, daleko poza zasięgiem wzroku, uśmiechnął się szeroko. Jeden uszedł z życiem, ale to nie stanowiło większego problemu, przynajmniej na razie. Zgodnie z oczekiwaniami zaklęcie zadziałało w określonej sytuacji z idealnym opóźnieniem. Przykucnął, czując jak śnieg pod jego butami osuwa się na boki, uciekając spod jego nóg. Wbił zakończone pazurami palce rękawicy w skałę i wybuchnął śmiechem. Na jego dźwięk stojąca z tyłu drowka cofnęła się o krok.
    - Quicumque effuderit humanum sanguinem, fundetur sanguis illiu Harland. – wysyczał do wiatru rozrzucającego czarne włosy po twarzy – Och, nie gniewaj się Hazelth. To było, jak wy to mówicie? Conditio sine qua non, czy jakoś tak. Dawno nie używałem tego języka, sam zresztą o tym wiesz.
    - Co teraz zamierzasz?
Odwrócił się do niej mierząc swoim wygłodniałym spojrzeniem od którego przeszły ją ciarki. Ludzka połowa twarzy wykrzywiła się w paskudnym uśmiechu odsłaniając białe zęby.
    - Teraz będziemy czekać.
    - Tak po prostu?
    - Tak po prostu. – wycedził odwracając się do niej plecami - Margeritas ante porcos .
    - Mów po ludzku.
Wybuchnął śmiechem.
    - Moja droga Pirotas, czeka nas dużo pracy i obecnie nie ma sensu podejmować dalszych działań bez stosownego przygotowania. Nie daj boże jeszcze nas nie zauważą i co wtedy? – uśmiechnął się do niej, a przynajmniej jedna połowa twarzy uśmiechnęła się do niej – Teraz udasz się do Hazeltha i opowiesz mu o tym, co tutaj widziałaś.
    - A ty?
    - Ja mam kilka spraw do załatwienia w tym parszywym kraju. Powiedz, że wrócę, kiedy będę gotowy.
Skinęła głową i odeszła rozmywając się na wietrze. Stał na szczycie góry mierząc wzrokiem rozciągający się pod nim świat.
    - Terra incognito, terra intacta…


Ciąg dalszy nastąpi…

By Ashe

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
internet maków podhalański zaproszenia-na-slub-wzory.eu kołdra amz wolne miejsca nad morzem posnet kasa fiskalna